Lot był spokojny, ale lądowanie… jeszcze nigdy mną tak nie rzucało. Na szczęście to była już resztka huraganu. Zdążył osłabnąć zanim dotarł do wybrzeża. Pozostał tylko silny wiatr i ulewny deszcz. Do hostelu dotarłem dzięki informacjom ściągniętym z internetu i pomocy miłego chińczyka, którego spotkałem jak wychodziłem z lotniska. Dobrze, że poświęciłem trochę czasu w Polsce na szukanie lokalizacji hosteli i danych jak do nich dojechać. Metro, podobnie jak w Hong Kongu miało ciekawe zabezpieczenie. Tory były oddzielone od szklaną ścianą, a drzwi, znajdujące się w niej, otwierały się dopiero po zatrzymaniu pociągu. Dotarłem na miejsce cały przemoczony, ale przywitała mnie miła obsługa. Zamówiłem sobie kolację, obejrzałem film, umyłem się i poszedłem spać.