Trochę zajęło mi znalezienie dworca autobusowego, ale dzięki zapisanym po chińsku zwrotom w końcu się mi to udaje. Po godzinnej jeździe dotarłem do wioski Suzhou gdzie, domy były przedzielone wodnymi kanałami. Taka mała Wenecja. Piękne miejsce, malownicze mosty, gdzie za grosze można przepłynąć się łódką. Jako pamiątkę kupiłem wachlarz i złapałem autobus powrotny do Szanghaju. Obiad zjadłem w pięknej, dużej restauracji, gdzie po raz kolejny wybrałem coś z menu orientalnego. Następnie metrem dojechałem nad rzekę, by podziwiać wieżę telewizyjnej, wizytówkę miasta. Zaczepiła mnie tu trójka chińczyków, chcących pewnie poćwiczyć swój angielski. Dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Mili, ale trochę nachalni. Chcieli koniecznie pomóc mi znaleźć odpowiednią pocztówkę i pocztę, żeby ją wysłać. Umiejętnie się ich pozbyłem i udałem się na stare, „odnowione” miasto. Wszystko było tu w pięknym historycznym stylu, a w samym centrum znajdował się staw z ławicą złotych rybek. Po wysłaniu pocztówki, ruszyłem ulicami miasta. Zgłodniałem, więc kupiłem trochę winogron. Robiąc zdjęcia nareszcie udało mi się złapać Chińczyka z maską na twarzy. Po powrocie musiałem zdać relacją z mojej wizyty w …, gdyż dziewczyny pracujące w hostelu, były bardzo ciekawe jak mi się udał wypad. Zdziwione były wcześniej, że postanowiłem na własną rękę to zrobić, a nie uczestniczyć w zorganizowanej wycieczce. Wieczorem obejrzałem sobie kolejny film i poszedłem spać.