Nad ranem miałem przesiadkę na autobus, który dowiózł mnie nad samą granicę. Przekroczenie jej odbyło się szybko i sprawnie. Wsiadłem do pociągu, a raczej metra i po chwili byłem już w sławnym Hong Kongu. Miałem już wcześniej przygotowaną mapkę, więc bez problemu trafiłem do dzielnicy Kowloon i do Dragon Inn Hostel, gdzie miałem rezerwację na dwie noce. Dużą zaletą hosteli jest info o atrakcjach danego miejsca. Dostałem mapkę i przewodnik z opisem jak wszędzie dojechać. Mniej myślenia i szukania na własną rękę. Hong Kong to zupełnie inny świat niż Chiny. Nowoczesne, piękne miasto i na szczęście wszyscy mówią tu po angielsku. Po zostawieniu rzeczy udałem się na podbój miasta. Najpierw, jednak musiałem złożyłem podanie o drugą wizę do Chin. Niestety nie doczytałem w Polsce, że potrzebna jest ona do ponownego wjechania do Chin. Gdybym w kraju złożył o wizę podwójnego wjazdu zaoszczędził bym sobie trochę czasu i pieniędzy, ale cóż. Po kilku godzinach spędzonych w kolejce, wsiadłem ponownie do metra i wysiadłem dopiero na końcowym linii pomarańczowej, stacji Tung Chung. Tam złapałem autobus, który zawiózł mnie do posągu „Big Budda”. W tym sporym wizerunku Buddy najbardziej rzucił mi się znak swastyki na piersi. Symbol ten w Chinach związany jest z lekcją „wan” i oznacza cnotę lub kompletność, pełność. Szkoda, że przez Hitlera, swastyka jest powszechnie nie lubiana. Wieczorem udałem się nad kanał koło Muzeum Sztuki na specjalny pokaz. W rytm muzyki, reflektory oraz światłą na wieżowcach mieniły się w różnych kolorach. To podobno największy taki pokaz świateł ma świecie.