Rano wsiadłem do autokaru i po godzinie jazdy dojechałem do Longji Titian, tarasowych pól ryżowych. Zajmowały one całe wzgórza, a i sama wioska znajdujące się po ich środku była nie lada atrakcją. Pól ryżowych nie będę opisywać, zdjęcia najlepiej ukażą ich piękno. Należy wspomnieć jednak o samej wiosce. Przejścia, mostki pomiędzy chatami tworzą prawdziwy labirynt. Zdarzyło mi się pobłądzić, ale dzięki temu zszedłem trochę z szlaków wytyczonych dla turystów i mogłem zerknąć na życie wieśniaków. Zresztą ci co mnie znają wiedzą, że nie lubię zbiegowisk turystycznych, a wolę to co naturalne. Kusiło mnie, żeby zwinąć jedną paprykę suszona przez wieśniaków na słońcu, ale lepiej się nie było się narażać. Ogólnie jest to miejsce, które trzeba koniecznie zobaczyć. Trzeba jedynie przygotować na małą wspinaczkę i wziąć coś do picia. Po powrocie ruszyłem na małe zakupy do pobliskiego supermarketu, żeby uzupełnić prowiant. Miałem jeszcze miłe pożegnanie z właścicielką i udałem się do autokaru sypialnego, którego celem było Guangzhou, miasto położone na granicy z Hong Kongiem.