Nie bez powodu Jangsi nazywają rzekę żółtą. Od mułu, brudu i zanieczyszczeń ma ona taki kolor. W czasie rejsu co chwila mijaliśmy plamy składające się z ton śmieci. Naliczyłem trzy martwe świnie, klapki i nawet zakrwawione podpaski. A teraz lepiej kilka słów o rejsie. Trwał on dwa dni. Można było w jego czasie wykupywać wycieczki. Po zapoznaniu się wcześniej w internecie, wybrałem trzy. Pierwszą był rejs małym statkiem w górę jednej z rzek wpływających do Jangsi. Druga to wyprawa na Małe Przełomy, jak dla mnie najlepsza z atrakcji. Trzecia to zwiedzanie tamy, o której wspomniałem wcześniej. To jeden z cudów inżynierii i technologii, dzisiejszego świata. Jeżeli chodzi o słynne Duże Przełomy to należy wstać bardzo wcześnie rano ostatniego dnia by je zobaczyć. Choć i tak najprawdopodobniej nie da się załapać na obejrzenie całości, bo większość wycieczek statkiem są tak ułożone, że przepływają koło tych przełomów w nocy. Wieczorem trzeciego dnia dotarłem autokarem do Wuhan, gdzie trafiłem nie do tego hotelu co trzeba. Na szczęście znalazła się przyjazna Chinka, która wsadziła mnie do taksówki i wytłumaczyła dla kierowcy, gdzie ma mnie zawieźć. Za kurs zapłaciła firma, u której wykupiłem nocleg, więc nie jest tak źle z chińskim taktem. Trafiłem do całkiem miłego hoteliku, gdzie jedynym minusem było, że nikt nie mówił po angielsku. Dobra rada dla każdego. Znaleźć pierwszego lepszego chińczyka, który mówi po angielsku i poprosić o napisanie na kartce po chińsku najważniejszych zwrotów. Takich jak np. „Gdzie jest dworzec kolejowy?”. Kartka taka wielokrotni mi pomogła, a najbardziej nazajutrz, ale o tym na następnej stronie. Na zakończenie wspomnę tylko, że wieczorek miałem całkiem przyjemny. W windzie widziałem piękną Chinkę z cudownymi nogami i dekoltem, a w telewizji znalazłem i obejrzałem jakiś wojenny, amerykański film i nareszcie błogi sen w wygodnym łóżku…